Celem naszej wycieczki było odwiedzenie kilku najciekawszych parków i "polowanie" z aparatem fotograficznym na ptaki i zwierzęta. Zrobiliśmy ponad 400 zdjęć, z czego tylko około 1/3 nadaje się do oglądania (zwierzęta i ptaki w naturalnym środowisku są bardzo trudne do fotografowania), 1/10 jest interesująca, a do tego opisu załączam tylko kilka najciekawszych. Drugim celem naszej wycieczki było odwiedzenie różnych stref klimatycznych (aż dziwne, że jest ich tyle w tak małym kraju) i obejrzenie roślinności różnych rodzajów lasów tropikalnych. Trzecim celem, był wypoczynek w rzeczywiście pięknych i komfortowych hotelach-resortach, z których każdy był usytuowany we wspaniałym miejscu i każdy miał swój niepowtarzalny klimat, atmosferę i otoczenie. Wszystkie trzy cele zostały zrealizowane w dużym stopniu i wróciliśmy z wycieczki bardzo zadowoleni. Pierwszy dzień: Wylądowaliśmy w stolicy Costa Rica, San Jose, wieczorem. Zostaliśmy zakwaterowani w pięknym hotelu-centrum konferencyjnym Melia Cariari, zbudowanym w kształcie okręgu. Do każdego pokoju szło się korytarzem na świeżym powietrzu. Ten korytarz obrośnięty był wspaniałą tropikalną roślinnością. Nic więcej nie pamiętam, bo padłam szybko po męczącej podróży i smacznej kolacji. Drugi dzień:
![]() |
Zdjęcie 1 Atlantyk widziany z Kanału |
Po wczesnej pobudce i śniadaniu wyjechaliśmy w kierunku wybrzeża Atlantyku. Naszym celem był Park Narodowy Tortuguero, położony w strefie klimatu tropikalnego i wilgotnego. Park ten został utworzony na dużym obszarze wybrzeża w celu ochrony olbrzymich żółwi skórzanogrzbietych i zielonych, które mają swoje miejsca lęgowe na plażach tego wybrzeża. Samo wybrzeże, przyjazne dla żółwi, jest zupełnie nieprzyjazne dla ludzi i innych zwierząt: piasek jest czarny, nie ma morskich ptaków, ryb i skorupiaków, dno jest skaliste i na dodatek są tu bardzo silne prądy morskie niebezpieczne dla ludzi. Do Totuguero można się dostać tylko motorówką albo samolotem. Po wyjeździe z San Jose przejeżdżaliśmy najpierw przez olbrzymi Park Narodowy Braulio-Carrillio, zaczynający się tuż za miastem, a następnie przez ciągnące się kilometrami plantacje bananów. Zatrzymaliśmy się na jednej z nich i nasza przewodniczka, Iliana (bardzo sympatyczna dziewczyna posiadająca imponującą wiedzę o przyrodzie swojego kraju), opowiedziała nam, jak się hoduje "naukowo" banany na eksport: rosną duże, jednakowe, ale nie będę się wdawać w szczegóły. Dodam tylko, że banany te wysyła się głównie do Niemiec - trochę daleko, prawda? No ale większość eksportu z Costa Rica wędruje do Europy i Costa Rica jest bardziej europejska, niż amerykańska. Po przejechaniu przez plantacje bananów, wsiedliśmy do motorówki i zaczęliśmy nasze pierwsze "polowanie" na ptaki i zwierzęta, których było dość sporo wzdłuż kanałów, którymi płynęliśmy.
![]() |
Zdjęcie 2 Tak wyglądały kanały (zdjęcie zrobione z łódki) |
Następne dwa dni mieszkaliśmy w fantastycznym miejscu. Nazywało się to Mawamba Lodges, zbudowane było z drewna, liści palmowych i zamiast okien każdy pokój miał siatki w oknach. Spało się na niby drewnianych pryczach, ale z wygodnym materacem, umeblowanie było z ręcznie ciosanego drewna, ale było też trochę luksusu w postaci łazienki z ciepłą wodą (dopiero od niedawna), prądu i wentylatora w pokoju, podświetlanego basenu, ale przede wszystkim wspaniałego jacuzzi ( małego basenu z miejscami do siedzenia i wytryskującymi ze ścian strumieniami wody masującymi wspaniale ciało), na środku którego była wyspa z krzakami, w których mieszkały zielone drzewne żaby. Położone to wszystko było wśród wspaniałej roślinności, a ograniczone z jednej strony Atlantykiem, a drugiej kanałem, a z pozostałych dwóch tropikalną dżunglą. Rano budziły nas wyjące małpy i ptaki, a po ścieżkach biegały iguany. Jednym słowem sielanka.
Trzeci dzień:![]() |
Zdjęcie 3 Małp też nie brakowało |
Spędziliśmy go w Mawamba Lodges i okolicach, pływając kanałami w poszukiwaniu ciekawych obiektów do fotografowania, zwiedziliśmy muzeum żółwia, obejrzeliśmy pobliskie miasteczko (wieś?), pospacerowaliśmy po plaży, pomoczyliśmy się w basenie i w jacuzzi ucinając sobie pogawędki z innymi uczestnikami wycieczki (byli to ludzie z całych Stanów, w różnym wieku, wielu bardzo sympatycznych, wielu zabawnych, wielu interesujących, większość –oczywiście- zwiedziła już prawie cały świat) i ...właściwie zrobił się czwarty dzień. Aha, zapomniałam napisać, że zrobiliśmy pierwszych 150 zdjęć różnych ptaków i zwierząt.
Czwarty dzień:
![]() |
Zdjęcie 4 Na plaży w Jaco |
Pobudkę mieliśmy bardzo wcześnie, jak zwykle. Potem szybko trzeba się było spakować, wystawić bagaże za drzwi, zjeść śniadanie i w drogę (tak wygląda zawsze poranny rytuał na tego typu wycieczkach, perfekcyjnie zorganizowanych). Tym razem w drogę na lotnisko. Potem małymi samolocikami wróciliśmy do stolicy - San Jose. Stolica nie jest miejscem ani ciekawym, ani ładnym Jest to zwykłe, czyste, ale pozbawione jakiegokolwiek wyrazu miasto. Nie spędziliśmy w nim zbyt wiele czasu. Obejrzeliśmy ładny Teatr Narodowy i ciekawe Muzeum Narodowe. Potem zatrzymaliśmy się w typowym amerykańskim mall`u na lunch i pojechaliśmy na drugą stronę Costa Rica, nad Pacyfik. Zostaliśmy umieszczeni w bardzo ładnym hotelu w Jaco, miejscowości wypoczynkowej w stylu polskiej Łeby, czy Jastrzębiej Góry. Jaco odkryli Kanadyjczycy i zaczęli tutaj przyjeżdżać na wakacje w latach osiemdziesiątych, stąd się wziął rozkwit tego miejsca. Resztę dnia spędziliśmy spacerując po plaży (też z czarnym piaskiem, ale bardziej przyjazna dla ludzi i bardzo malownicza), kąpiąc się w hotelowym basenie i ucinając sobie pogawędki z współuczestnikami wycieczki. Szczególnie zaprzyjaźniliśmy się ze starszym małżeństwem, z pochodzenia Szwajcarami. Willy był typowym okazem zrzędy i ślamazary, zaś jego żona, Verena, energiczną, wysportowaną i bardzo gadatliwą kobietą. Byli sympatyczni a ich wzajemne przekomarzania wzbudzały wesołość. Zapomniałam dodać, że zmieniliśmy tego dnia dwa razy strefę klimatyczną: najpierw z wilgotnej i tropikalnej na łagodną górską (San Jose), a później na tropikalną suchą nad Pacyfikiem. W związku ze zmianami wysokości Willy ogłuchł i trzeba było do niego wrzeszczeć, a on i tak rozumiał wszystko na opak, co prowadziło do śmiesznych sytuacji.
Piąty dzień:![]() |
Zdjęcie 5 Iguana z Carrara |
Główną atrakcją tego dnia miała być wycieczka do Rezerwatu Biologicznego Carrara, ale tego dnia było w tym rezerwacie jak na deptaku w Ciechocinku i trudno było zobaczyć coś ciekawego w takim tłoku Normalnie strażnicy wpuszczają do tego parku tylko ograniczoną liczbę ludzi w tym samym czasie. Nie wiem dlaczego wtedy był taki tłok. Los się do nas uśmiechnął i wynagrodził nam ten tłok, gdy trochę zostaliśmy w tyle: spotkaliśmy na ścieżce piękną iguanę, która dała się sfotografować z każdej strony. Prawdziwą atrakcją były za to krokodyle, które upodobały sobie pobliską, mocno zanieczyszczoną rzekę. Niektóre okazy miały po pieć i więcej metrów długości. Fotografowaliśmy je z wysokiego brzegu rzeki, bo nie gardzą turystami, gdy im się trafią, chociaż głównie żywią się tubylcami.( To jest żart, ale wypadki takie się zdarzają i trzeba zachować ostrożność). Po lunchu pojechaliśmy z powrotem w kierunku Centralnej Doliny, po drodze odwiedzając malownicze targi owocowe. Znowu zmieniliśmy strefę klimatyczną na mglistą i bardziej chłodną w prywatnej dolinie Valle Escondino, w której znajdował się kolejny cel naszej wycieczki: zachmurzony las. Ale to miało być na następny dzień, a tymczasem mieliśmy wieczór wolny i mogliśmy obejrzeć nasz kolejny hotel. Był on położony, jak już wspomniałam, w ukrytej w górach prywatnej dolinie, spowitej cały czas we mgle. Należy od wielu pokoleń do włoskiej rodziny, a głównym zajęciem właścicieli jest uprawa roślin ozdobnych na olbrzymich plantacjach leżących na zboczach doliny. Poza tym panowała w tej dolinie nieprawdopodobna cisza i było to wspaniałe miejsce do wypoczynku. Sam hotel miał wszystko co potrzeba, ale zewnętrznie był zwyczajny. Za to w środku! W środku miał wspaniałe ręcznie robione mahoniowe meble i piękne włoskie ceramiczne kafelki.
Dzień szósty:
Po śniadaniu ubrani w gumowce i peleryny poszliśmy do zachmurzonego lasu. Po pierwsze było tam bardzo ciemno. Po drugie ciągle wisząca mgła skraplała się powodując mżawkę. Po trzecie las był wspaniały, dziewiczy, roślinność bardzo różnorodna, a strumienie krystalicznie czyste. To też był rodzaj tzw. dżungli ( nie jest to prawidłowa nazwa). Po tym spacerze, na którym Iliana opowiadała nam o roślinności tego lasu, obejrzeliśmy plantacje dracen, a następnie odjechaliśmy z tego spokojnego miejsca do ostatniego hotelu- resortu, w którym mieliśmy spędzić ostatnie dni naszego pobytu, położonego w Centralnej Dolinie, pięknego i bogatego Tilajari Resort. Znowu zmieniliśmy klimat na gorący. Tilajari Resort został założony i jest prowadzony przez Amerykanina i jest luksusowy, ale ma wystrój i otoczenie, które świetnie oddaje atmosferę tropików. Położony wśród ogrodów i sadów, które w sumie zajmują 30 akrów, ma oddzielne budynki mieszkalne tylko dwupoziomowe,
![]() |
![]() |
|
Zdjęcie 6 Adam "U Wód" | Zdjęcie 7 Papuga Willego |
zbudowane tak, że każdy pokój ma prywatną dróżkę, prywatne wejście i prywatną olbrzymią werandę. Wśród ogrodów ukryty jest pełnowymiarowy basen, jacuzzi, boiska do siatkówki i koszykówki, korty tenisowe. Jest też pole golfowe. Wszystko to było tak poprzerastane wspaniałą roślinnością, że trudno było trafić do poszczególnych obiektów. Była tez farma motyli i bogactwo ptaków. Willy znalazł tutaj swojego papagaja (po niemiecku nazwa papugi: Willy pytał każdego, czy nie widział papagaja i nikt nie wiedział, o co chodzi). Po lunchu zwiedziliśmy teren, a następnie pojechaliśmy do Tabacon Spa Resort, czyli mówiąc po polsku "do wód". Jest to kompleks basenów wypełnianych gorącą wodą ze źródeł tryskających ze zbocza aktywnego i bardzo malowniczego wulkanu Arenal. Pławiliśmy się w wodzie (która ma -podobno- właściwości lecznicze), zjedliśmy kolacje na tarasie widokowym, ale –niestety- mieliśmy pecha i nie udało nam się zobaczyć wulkanu, który spowijała gęsta mgła (podobno szansa wynosiła 50%). Ten wulkan jest bardzo widokowy, bo dość regularnie i często wyrzuca w górę gejzery rozgrzanych kamieni i zionie ogniem.
Dzień siódmy:
![]() |
Zdjęcie 8 Kajman w Cano Negro |
![]() |
![]() |
|
Zdjęcie 9 Pod wulkanem | Zdjęcie 10 Blue Morpho |
Ten dzień wypełniony był mniejszymi wydarzeniami, bo właściwie wracaliśmy do San Jose i po drodze zatrzymywaliśmy się w różnych miejscach. Najpierw mogliśmy obejrzeć ( niestety z daleka) Wodospady Św. Franciszka, które "grały" w "Jurassic Park". Następnym obiektem były bardzo malownicze Wodospady Pokoju, przy których robiliśmy sobie zdjęcia. Następnie pojechaliśmy na czubek aktywnego wulkanu Poas, skąd można było oglądać dwa leżące poniżej kratery. Znowu mieliśmy pecha: zniecierpliwieni czekaniem na dobrą widoczność (znowu wszystko spowijały mgły), poszliśmy na wycieczkę nad wulkaniczne jezioro. Podobno wulkan się odsłonił na parę chwil i oba kratery były świetnie widoczne. Następnie zatrzymaliśmy się w Sarchi, małym miasteczku słynącym z produkcji pięknych ręcznie malowanych oxcarts, czyli wózków ciągnionych przez woły, i z wielu sklepów z pamiątkami. Obejrzeliśmy jedno i drugie ( była to jedyna okazja na zrobienie zakupów). Wczesnym wieczorem wróciliśmy do San Jose do hotelu, w którym spędziliśmy pierwszą noc, Melia Cariari. Tym razem mieliśmy więcej czasu na obejrzenie tego, chyba najsłynniejszego, hotelu w Costa Rica (znajduje się tu olbrzymia galeria ze zdjęciami słynnych ludzi, którzy tu gościli; mieszkali tu prezydenci wielu krajów, w tym trzech - Stanów Zjednoczonych, słynni aktorzy, piosenkarze, artyści, tenisiści itd.). Wieczorem mieliśmy w jednej ze specjalnych sal naszą pożegnalną kolację, bardzo uroczystą, z prywatnymi kelnerami.
Dzień dziewiąty: I to już koniec naszej wycieczki. Rano pobudka była o 4 rano, potem śniadanie, przejazd na lotnisko i ...ostatnie zdjęcia Centralnej Doliny z samolotu . Zmęczeni i zadowoleni, z 400 zdjęciami i pamiątkami, wracamy do... jeszcze większych tropików w New Jersey: 28stopni Celsjusza - więcej niż w San Jose! Zastanawialiśmy się, co najbardziej podobało nam się w Costa Rica i doszliśmy do wniosku, że chyba hotele. Każdy był inny, specyficzny, pasujący do miejsca w którym był , wygodny i malowniczy. Przyroda była też imponująca. Udało nam się zobaczyć dwa gatunki leniwców, trzy gatunki małp, krokodyle, kajmany, aligatory, wiele gatunków iguan i jaszczurek, niezliczoną liczbę rożnych gatunków ptaków, w tym tukany, zielone żaby drzewne i czerwone malutkie trujące żabki, nietoperze i sama już nie wiem, co jeszcze. No ale tak naprawdę, to Stany Zjednoczone mają nie mniejsze bogactwo ptaków i zwierząt i gdy wróciliśmy wszystko śpiewało, a pod nasze domy podchodzą sarny zaś w krzakach mieszkają króliki.